poniedziałek, września 7

Welcome to Valencia

Lot mielismy zabookowany z Wrocławia  na godzinę 9:20  z soboty na niedzielę. Jako że nędzny ryanair lata tylko w tych godzinach to  nie było innego wyjscia jak wstac o 3 i wyruszyc do wrocławia na lotnisko. Tam oczywiscie problem z nadwagą bagażu ( naszczescie nie mojego tylko tomka :D ) .
W kazdym razie wszystkie ladowarki i inne kable powkladalismy w kieszenie wiec wygladalismy jak dwa rumuny albo cygany ktore chca cos przemycic. Temperatura w Polsce była około 13 stopni wiec bylismy takze ubrani w bluzy i kurtki. Lot odbył się bez wiekszych problemow i o 11 bylismy juz we frankfurcie. Tam w lotniskowej kawiarence usiedlimy by czekać 4 godziny na nasz samolot.
 Koło nas siedział jakis dziwny facet w skorzanej kurtce ale zbytnio na niego uwagi nie zwracalismy, dopiero kiedy rozmawialem z jaskiem przez telefon na temat cen alkoholi w strefie duty-free Pan , jak sie pozniej okazalo z polski , zdecydowanie sie  ożywił. Krótka rozmowa i zostalismy obdarowani  niemieckim burbonem ktory szczerze powiedziawszy dobrze wchodzil z sokiem pomaranczowym :D . Gosc byl przedstawicielem handolwym tego jakze dobrego alkoholu i mial cala torbe butelek to co mial nie dac rodakom ;D 
Po wyczekiwaniu na samolot wreszcie odprawa i jestesmy na hali duty-free we frankfurcie, szczescie chcialo ze tym razem byla promocja na litrowego grantza ( 10 ojro ) no i wstyd byloby nie kupic! Wsiedlismy do samolotu obladowani w ladowarki kurtki i bluzy. Wysiadajac w valenci z tych smiesznych samolotowych schodkow myslalem ze cieplo wieje od silnika, a nie byl to zwykly powiem tylko buch okropnego żaru. Schodzac dalej okazalo sie ze to nie samolot a poprostu wiaterek wieje w Hiszpanii. Po przepakowaniu sie i zrzuceniu przepoconych ciuchow trzeba bylo dostac sie jakos do mieszakania. Proste polaczenie tramwajem i jestesmy na calle de musico hipolito martniez.
 Mieszkanie poprostu cos pieknego, ladnie urzadzone z telewizorem i z widokiem z balkonu za ktory mozna zabic! Naszym landlordem jest babka ze stanow wiec z dogadalismy sie bez problemowo, podrzucila nas potem nawet na dworzec bo musielismy sie przeciez jakos dostac na kurs do Gandii. Dojechalismy pociagiem a pozniej autobusem. Wchodzac do pokoju okazalo sie ze mieszkamy z dwoma calkiem sympatycznymi Australijczykami. Zeszlismy na doł na piwo i na tapas, pogadalismy chwile i kladac sie spac tomek wyszedl na balkonu i krzyknal do balkonu obok ?Que tal amigos? Bylo to duzym bledem jak sie okazalo. Podsumowujac skutki jakie mialo to krzykniecie to Polacy,niemcy,szwedzi to teraz najlepsi przyjaciele no i Grand'sa juz nie ma
Teraz siedze na balkonie, jest 31 stopni, patrze sobie na morze:D
Pozdrawiam , nie marznijcie w Polonii!:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz